„Tamta dziewczyna mieszka parę myśli stąd, w tej samej głowie (…) Ona nie chce być taka sama jak ja. Nie zna granic i nie zamierza się bać” Śpiewa Sylwia Grzeszczak w „Tamtej Dziewczynie”.

Kim jest zatem „tamta dziewczyna, która mieszka parę myśli stąd”? I kim jest sama Pani Sylwia w tym utworze? Zapewne niejedna osoba zadaje sobie takie pytanie, skoro utwór ten miał już 87 milionów odsłon na YouTube. To chyba rekord Polski.

Kimże zatem są obie Panie? Kim jest osoba w nas, która, gdy mamy ochotę poleżeć w niedzielę rano dłużej w łóżku, mówi „wstawaj, leniu! czas pobiegać”. A kim jest osoba, która temu dictum ulega (i wstaje) lub nie (i leży dalej)? Kim jest osoba w nas, która widząc człowieka w potrzebie decyduje o tym, że mu pomożemy, mimo że wiąże się to z wysiłkiem i niemiłymi konsekwencjami, których wolelibyśmy uniknąć? I kim jest ta osoba, która wolałaby ich uniknąć?

Kim wreszcie jest osoba, która popycha nas do rozwoju, stawiania czoła przeciwnościom i trudnościom, wie jak powinniśmy postąpić w różnych trudnych sytuacjach, a kim jest osoba, której się tego nie chce, która się opiera i która twierdzi „to nie dla mnie”? I kto ostatecznie decyduje czy coś zrobimy czy nie? I co? Zastanawialiście się nad tym? Bo ja tak.

Otóż w każdym z nas, w naszym umyśle, w naszej świadomości, są niejako, dwie osoby. Można je nazywać różnie. Mistycy mówią o „Obserwatorze” i „Obserwowanym”. Harv Eker mówi o „prawdziwym ja” (true self) i „fałszywym ja” (false self). Huna mówi o „wyższym ja” i „średnim ja” (jest jeszcze „niższe ja” czyli podświadomość). Wszyscy (oni) są jednak zgodni w jednym. Otóż jest w nas „pierwiastek boski” i „pierwiastek ziemski”. Zajmijmy się dziś tym pierwszym.

Wyobrażam sobie, że ów „pierwiastek boski” to jest Życie, które zostało w nas „tchnięte”. Które objęliśmy w momencie narodzin. To jest owo COŚ, co (w nas) WIE. Wie co jest dla nas dobre, a co złe. Wie, że nie ma dla nas granic poza tymi, które sami sobie wytworzymy. Wie w jakim kierunku powinniśmy podążać. Wie, gdzie leży nasz „geniusz”. I dąży do tego, byśmy zgodnie z tym, co ONO (głęboko w nas) WIE działali. I jeśli tak robimy (nasz „pierwiastek ziemski” robi), to jest ukontentowane. Usatysfakcjonowane. Jeśli jednak tego nie robimy, czuje niedosyt. Frustrację. Brak satysfakcji. Źle się czuje, jednym zdaniem.

Choć nasze „fałszywe ja”, nasz „Obserwowany” jakże często stara się „wyższemu ja” przeciwstawić. Oszukać je. Zagłuszyć. Zasłonić uwarunkowaniami. Spocząć na laurach. Poddać się. Pozostać w bezpiecznych granicach. Tyle tylko, że boski „zew” jest cierpliwy. I co chwila mówi: „A kuku! Tutaj jestem!” Czyż nie?

Wielokrotnie w przeszłości zastanawiałem się dlaczego ludzie, którzy potencjalnie osiągnęli w życiu wszystko, wciąż do czegoś dalej dążą, zamiast odpuścić sobie i zająć się czymś przyjemniejszym (czyli czym? – nie wiedziałem). Dlaczego Rolling Stonesi, choć już po siedemdziesiątce, wciąż jeżdżą w trasy i nagrywają nowe płyty, zamiast leżeć na Bahamach? Dlaczego miliarderzy walczą o następne miliardy? Bo się jeszcze nie nachapali? Wątpię. Pozwolił mi to zrozumieć Bob Proctor. A odpowiedź jest dosyć prosta: bo nie są usatysfakcjonowani. Są nie w pełni zadowoleni. Z czegoś.

Ich brak satysfakcji nie ma nic wspólnego z byciem (lub nie) szczęśliwymi. Nie. To jest takie niezadowolenie, które pcha do rozwoju. Do przekraczania kolejnych granic. Do stawiania sobie kolejnych celów. Do wykorzystywania swego potencjału. Na maksa.

To jest takie nieusatysfakcjonowanie, które (zapewne) kazało Robertowi Lewandowskiemu popracować nad wykonywaniem rzutów karnych, by opanować to do mistrzostwa. A jak opanował, to przyszedł czas na rzuty wolne. To jest takie niezadowolenie, które każe Mu krytykować włodarzy Bayernu, co wiąże się z ryzykiem. Ale On chce wygrywać coś więcej niż do tej pory. A trudno Go uznać za człowieka nieszczęśliwego.

To jest taki brak satysfakcji, który każe Wojciechowi Smarzowskiemu kręcić coraz to nowe filmy. Poruszać w nich trudne tematy. I robić to najlepiej jak potrafi. Taki, który kazał Steve’ovi Jobsowi wymyślać i wprowadzać wciąż nowe „iCośTam”.

Niezadowolenie, które powoduje, że mówimy w pracy szefowi, że coś można byłoby zrobić lepiej, mimo że może to się mu nie spodobać. Brak satysfakcji, który każe nam usprawniać, walczyć, popychać, wymyślać, dążyć, protestować, iść do przodu, wspinać się na góry, ryzykować. Niezadowolenie, dzięki któremu wciąż powstaje coś nowego. Innego. Dzięki któremu tworzymy. I dzięki czemu, często, zarabiamy.

Wydaje mi się, że każdy z nas ma jakiś obszar, w którym „lokuje” swoje niezadowolenie. Niezadowolenie ze stanu obecnego. Obszar, w którym chcielibyśmy coś poprawić. Zmienić. udoskonalić. I jak przekonują liczni: nie dzieje się tak bez powodu. Tam bowiem na ogół leży nasze powołanie. Nasz „geniusz”. Nie bez powodu kogoś ciągnie pod żagle, kogoś do otwierania kawiarni, a kogoś innego do wymyślania i produkcji lodów o coraz to nowych smakach. Oczywiście pobudki mogą być materialne (niezadowolenie ze stanu konta), ale na ogół tak nie jest. Zwłaszcza, gdy konto już pełne.

Jakie to ma dla nas znaczenie? Otóż powinniśmy za tym swoim brakiem satysfakcji podążać. Bo to, z czym jest ono związane, najnormalniej w świecie nas obchodzi. Interesuje. W przeciwieństwie do całej masy innych rzeczy, które po prostu mają dla nas małe znaczenie. W obszarze swego twórczego braku satysfakcji powinniśmy się rozwijać. Bo COŚ w nas to wie. Na to zwraca naszą uwagę.

Oczywiście nie chodzi tu o brak satysfakcji z życia, konstrukcji świata, szefa, dzieci czy partnera. Oni są oddzielnymi „bytami” i osobami, ze swoimi „wyższymi ja”. Nawet jeśli nie mają tego pełnej świadomości. Chociaż mam wrażenie, że wszyscy jakoś to intuicyjnie rozumiemy. Skąd bowiem wzięłoby się 87 milionów odsłon „Tamtej Dziewczyny”? Nawet mój ośmioletni Synek to sobie nuci 🙂 Też pewnie już coś z tego rozumie…

I tu pojawia się pytanie: z czego niezadowolony jest autor, że tak sobie w niedzielę żyły wypruwa, starając się pisać te swoje „mądrości”? 😉

Jak myślicie?

YOLO!

Tomek Kania

PS. Dedykuję Pani Irenie.