Tym razem napiszę z perspektywy rodzica. A bardziej dokładnie: oddanego ojca, kochającego swe Dzieci i chcącego dla nich jak najlepiej, ale nie koniecznie przekonanego o swej wszechwiedzy. A co za tym idzie: wciąż poszukującego nowej. Wiedzy. By ją stosować. W praktyce.

Inspirację „przyciągnąłem” w czasie wakacji, obserwując na jednej z ciepłych plaż innego ojca, bawiącego się radośnie ze swym kilkuletnim Synkiem. Obaj byli przeszczęśliwi. Zdałem sobie wówczas sprawę z tego, że coraz częściej zauważam takie obrazki. W różnych miejscach. Coraz częściej widzę ojców i ich Dzieci, po których od razu widać, że są ze sobą bardzo związani. Może mój RAS tak działa, że z otaczającej mnie rzeczywistości wyłapuję, niczym radar, takie właśnie obrazki? Zapewne tak. Wszak przyciągamy to, co w sercu mamy. A mnie te przejawy więzi ojców z Dziećmi niezmiennie wzruszają. Mam oczywiście też, tylko rzadziej je zauważam.

Zacząłem się wówczas zastanawiać, jaka jest rola ojca w życiu Dziecka? I czy można się jej jakoś lepiej nauczyć? Dla dobra Dzieci? I czy jest jakaś wiedza na ten temat? Do tej pory uważałem bowiem, że zabawa z Dziećmi służy głównie właśnie budowaniu więzi z nimi. Pokazywaniu im świata z innej, męskiej, perspektywy. Wspieraniu ich w rozwoju. Stawianiu pewnych granic. Ale czy tylko?

Niedawno (co już w ogóle mnie nie dziwi – wręcz oczekuję tego) ktoś polecił mi wspominaną już przez mnie książkę pt. „Żyć w rodzinie i przetrwać”. Miałem ją ze sobą na Wakacjach.

W książce tej (jeszcze raz serdecznie polecam) Autorzy twierdzą, że Dziecko, przychodząc na świat, ma przekonanie, że jest „bogiem”. Że jest wszystkim a wszystko jest nim. Nie ma świadomości oddzielenia od reszty świata. Praktycznie w ogóle nie ma świadomości. Przecież dopiero się urodziło i nic o świecie nie wie. Jest jedną wielką „czującą jaźnią”. I nic innego dla niego nie istnieje.

Jednakże w wieku około sześciu miesięcy Dziecko zaczyna sobie uświadamiać, że „się myliło”. Zaczyna zauważać Mamę. Uświadamia sobie, że nie jest samo. Że nie jest „bogiem”. Że jest ktoś, kto pojawia się i znika. Raz jest, raz nie ma… Cóż za niemiła niespodzianka! I znowu jest. Miła niespodzianka 🙂 W związku z tą świadomością Dziecko zaczyna się bać, że Mamę straci. Mamę, która teraz staje się dla niego „bogiem”. Tata mało się jeszcze liczy – swą świadomością Dziecko go wprawdzie zauważa, ale bardziej tak, jak zabawki. Bo Mama to jest Ktoś.

W tym okresie, trwającym mniej więcej do trzeciego roku życia, Dziecko zaczyna oddzielać się od Mamy. Coraz bardziej uświadamiając sobie różnice między sobą a nią. Zauważając granice między nimi. Tworząc swoją „mapę świata”. I umiejscawiając się na niej. To oczywiście proces. Autorzy podpowiadają, jak Mama może pomóc Dziecku w tym procesie. I wcale nie jest najlepszą metodą ciągłe „nadskakiwanie” Dziecku. Wprost przeciwnie. Odsyłam do książki.

Dziecko jednak rozwija się dalej. I wtedy nadchodzi Czas Taty. I to jest bardzo ważny czas.

Jakie stoją przed nami, ojcami, najważniejsze zadania, według Autorów? Przede wszystkim powinniśmy uświadomić Dziecku, że Mama nie jest „bogiem”. Co nie znaczy, że my jesteśmy! Mamy uwiadomić, że tak naprawdę nikt nie jest „bogiem”. Jak to zrobić? Pokazując, że tworzymy Rodzinę. Z pewnymi rolami i zadaniami. Że Mama nie decyduje o wszystkim. Że „gramy w zespole”. Ponadto powinniśmy „odzyskać” dla siebie Mamę. Pokazać, że jesteśmy partnerami. Że Mama nie jest tylko dla Dziecka. A naszą rolą jest ją odciążyć. Docenić. Wesprzeć. I mieć przy sobie.

Powinniśmy też dbać o jasne wytyczenie granic i konsekwentne przestrzeganie, by Dziecko ich nie przekraczało, nawet jeśli wyje i tupie nogami. Dzieci bardzo potrzebują jasno wytyczonych granic. Autorzy porównują je do ścian domu. Jeśli ściany nie będą wystarczająco mocne i „nieprzesuwalne”, to grozi to „zawaleniem się domu”. Jeśli zaś tych ścian (granic) w ogóle nie będzie – przed Dzieckiem rozpościera się otwarta przestrzeń, której ono się bardzo boi. Bo co tam jest? A ataki złości służą głównie sprawdzaniu trwałości „ścian”. Oraz uczeniu się kontrolowania przez Dziecko swej energii. Nie są zatem niczym złym, co do zasady. Choć oczywiście bywają bardzo męczące. Ale to taki „trening”.

Naszą rolą jest też pokazanie Dziecku innej perspektywy. Innych zainteresowań. Nauczenie podejmowania ryzyka (mówienie „spróbuj” zamiast „nie rób”). Objaśnianie świata (tak, jak my go rozumiemy). A najlepszą ku temu okazją jest właśnie zabawa. Pamiętajmy, że mowa jest o kilkuletnim maluchu, który świata i życia dopiero się uczy. W tym okresie – najszybciej. A te lekcje zapadają mu w pamięć (świadomą lub nie) najbardziej. I są bardzo trwałe.

Dziecko, które nie przejdzie tego etapu swego rozwoju w sposób prawidłowy, prawdopodobnie będzie w przyszłości wykazywało cechy „bycia bogiem”. Może być narcystyczne, zostać „outsiderem”. Może mieć problemy z akceptacją autorytetów (będzie ja „na siłę” negowało, odmrażając sobie uszy). Nie będzie potrafiło pracować zespołowo (nie chodzi tu o hierarchie tylko o to, że sam nikt nic nie osiągnie – tu kłania się „teoria mrowiska”, o której piszę w „Myśl co chcesz”). Nie będzie zatem w pełni wykorzystywało swego potencjału.

Mamy zatem, Panowie, niesłychanie ważną rolę do wypełnienia. I jeśli my jej nie wypełnimy, to ktoś nas zastąpi. Dzieci bowiem poszukują autorytetów. Mają taką potrzebę i ją realizują. Robią to instynktownie. Chcą poznać i zrozumieć świat. Ułożyć go sobie. Chcą też wiedzieć, że ich „dom” ma solidne „ściany”. I nikt nie mówi jaki ten „dom” ma być. Mały? Duży? Parterowy? Na trzecim piętrze? Drewniany czy murowany? Nie ma to wielkiego znaczenia. Ważne, by był trwały. Bezpieczny. Wspólny. To się dla Dzieci liczy.

I ze swej perspektywy napiszę tak: mamy szczęście żyć w czasach, kiedy (z małymi wyjątkami) nikt nam nie każe iść w kamasze czy na wojnę, a najcięższe „wojny”, jakie toczymy, są pokojowe. Możemy zatem starać się wypełniać tę naszą, naturalną, rolę najlepiej jak potrafimy. Mamy ku temu najlepsze w historii możliwości.

W pewnym sensie jesteśmy to „winni” naszym Dzieciom. A nagroda jest najwspanialsza z możliwych. Przynajmniej w moim mniemaniu. Warto zatem walczyć, uczyć się, próbować. A czasami zrobić z siebie „pośmiewisko”. Bo dystansu do siebie też ktoś Dzieci powinien nauczyć.

I jak śpiewa Litza z Luxtorpedy (sam ojciec siedmiorga Dzieci): Wiara, Siła, Męstwo to nasze zwycięstwo!

Walczmy zatem, Chłopaki! Bawmy się przy tym jak najlepiej. Zresztą: wy, Dziewczyny, też 🙂

YOLO!

Tomek Kania