45

Dosyć często wykorzystuję tutaj motyw góry, a właściwie wchodzenia na nią, jako swoistą metaforę realizacji Marzeń – czyli pewien wysiłek związany z działaniem, zakończony spełnieniem.

Dziś jednak wykorzystam motyw ściany.

Wyobraź sobie, że stoisz przed ścianą. Nie wiesz ani z czego jest zbudowana, ani jaka jest gruba. Czy jej struktura jest stała i jednolita, czy może są w niej pęknięcia i rysy, a materiał z którego jest zbudowana jest miejscami porowaty. Nie wiesz. Wiesz jednak, że za ścianą jest coś, czego pragniesz. By być w miarę uniwersalnym określę to jako kilogramową sztabkę złota. I dorzucę tuzin brylantów.

Wiesz, że za ścianą ten „skarb” się znajduje. Nie masz co do tego wątpliwości. Widzisz go wyraźnie w swej wyobraźni. Masz jego obraz mentalny. Jedyne czego nie wiesz, to jak się do niego dostać? Wierzysz jednak głęboko, że znajdziesz na to sposób. A Twoje przekonanie jest niezachwiane.

Co zatem robisz? Zapewne przystępujesz do działania. I mówisz sobie, że nie spoczniesz, póki brylantów nie ujrzysz w rzeczywistości. Nie wiesz od czego zacząć, ale nie ma to specjalnego znaczenia. Wierzysz bowiem, że istnieje jakaś metoda i po prostu trzeba ją znaleźć. I że dasz sobie z tym radę, a niezbędna pomoc nadejdzie. Nie wiesz skąd, nie wiesz jak, nie wiesz kiedy. Mimo to działasz. Z wiarą.

Zaczynasz, powiedzmy, od przeczytania kilku pozycji na temat burzenia i wiercenia ścian. Kupujesz kilka narzędzi. Zaczynasz trochę dłubać. Robisz to codziennie – masz bowiem swoje „dlaczego” w swych myślach. Z początku ściana dosyć łatwo się kruszy. Potem coraz szybciej. Ale w pewnym momencie natrafiasz na bardzo twardą strukturę. Nie do przebicia. Odpuszczasz sobie na trochę. Nie myślisz, że to porażka, tylko że informacja zwrotna: „nie tędy droga!”

Odpoczywasz zatem trochę. Zmieniasz narzędzia. Podpytujesz innych. I zaczynasz kuć w innym miejscu. Zaczyna Ci się to podobać. Masz cel, ale już trochę o złocie zapominasz. Zaczyna Cię bawić samo przebijanie się przez ścianę. Celem nie są już tak bardzo owe brylanty, co pokonanie ściany. Ale nie spinasz się – umiesz już bowiem kuć na różne sposoby. Masz więcej narzędzi. Istnienie większości z nich było dla Ciebie tajemnicą na początku drogi.

Ale jak to „w życiu” – w międzyczasie gdzieś coś „niespodziewanie wpadło Ci w ręce”, ktoś Ci coś podpowiedział, a w tej dziwnym trafem znalezionej książce była opisana nowa metoda. Znasz się już na kuciu ścian na tyle dobrze, że możesz z innymi o tym rozmawiać. A nawet ich uczyć. Od czasu do czasu zatem to robisz, w ramach relaksu.

Nie odpuszczasz jednak. Z rosnącym entuzjazmem się przebijasz. Sprawia Ci to coraz więcej przyjemności. Zauważasz, że inni zaczynają Ci w tym pomagać. Tak bezinteresownie. Nie wiesz dlaczego, ale co tam. Jest fajnie. I tak konsekwentnie, dzień po dniu, z małymi przerwami, entuzjastycznie przebijasz się przez ścianę. Robisz to, co jest konieczne do zrobienia. I to, co akurat zrobić możesz.

Aż pewnego dnia, nie wiesz nawet kiedy, uderzasz po raz ostatni… Przechodzisz. Coś jednak poszło nie tak… Znajdujesz bowiem dwie sztabki złota i dwa tuziny brylantów! Cieszysz się jak dziecko. W końcu to dla nich cała ta praca! Czas na świętowanie.

Ale po krótkim czasie… szukasz nowej ściany 🙂 Mając nadzieję, że będzie grubsza. I twardsza. Bardziej inspirująca. Bo już wiesz, że najwięcej radości daje Ci właśnie przebijanie się przez nie. Celem stała się droga.

A teraz wyobraź sobie, że nie masz pewności, czy za ścianą złoto i brylanty rzeczywiście są. To znaczy masz, ale taką nie do końca. Masz wątpliwości. Co wówczas robisz?

Być może zaczynasz od kupienia kilku książek. I narzędzi. Zapisujesz się na jakąś grupę dyskusyjną. Zaczynasz kuć. Codziennie. Na początku nawet fajnie to wychodzi. Ale w pewnym momencie natrafiasz na bardzo twardą strukturę. Nie możesz przez nią przebrnąć. Wątpliwości zaczynają brać górę. Zaczynasz się denerwować.

Myślisz sobie: to nie tak miało być! Dlaczego skoro na początku szło mi dobrze, to teraz jest trudniej? Zaczyna się tak zwane „mikrozarządzanie Prawem Przyciągania”. Ty bowiem wiesz lepiej jak, co i kiedy miało być! No bo jak to tak? Przecież w książkach pisali, że tym bardzo drogim super narzędziem przez każdą ścianę się przebijesz. A tu masz. Stoisz.

Zapominasz, że „mapa to nie teren”. Że książki i inni ludzie mogą Ci tylko pomóc, ale to Ty masz się przebić do swoich brylantów. Że Twoja do nich ścieżka jest nieco przynajmniej odmienna, niż każdego innego. Podpowiadają Ci życzliwie, że może lepiej spróbować innej metody? Innego narzędzia? Ale Ty już tego nie zauważasz. Nie słuchasz. Spinasz się. Denerwujesz. Walisz na oślep.

Nikt Ci już nie chce pomagać. Nie czerpiesz z tego żadnej przyjemności. Klniesz na czym świat stoi. W końcu nabierasz przekonania, że to wszystko to jakaś ściema. Że całe to Prawo Przyciągania to może i dla innych działa, ale dla Ciebie to na pewno nie! Że chcieli Cię nabrać, a Ty już więcej takiego błędu nie popełnisz. I rzucasz to w cholerę, żałując straconego czasu. Nie wyciągasz wniosków.

A zostało Ci już tylko kilka centymetrów ściany. Zmurszałej… A za nią brylanty. Tego jednak nie wiesz.

Thomas Edison, zanim wynalazł żarówkę, poniósł kilka tysięcy „porażek”. Ale nigdy ich tak nie nazwał. Nazywał je krokami przybliżającymi go do celu.

Nie znam osobiście Roberta Kubicy, choć miałem wielką przyjemność zamienić z Nim kilka słów i oglądać Go na żywo na torze w Bahrajnie. I pamiętam dokładnie moment, gdy uległ wypadkowi na torze w Montrealu. Byłem pewien, że nie przeżył. Po roku tam wrócił. I wygrał.

Pamiętam też dzień, gdy uległ drugiemu wypadkowi. A jako że Go wielce lubię i szanuję – śledzę Jego losy. I nie zdziwiła mnie specjalnie wczorajsza informacja, że daje sobie 80-90% szans na powrót do Formuły 1. Przez ostatnich ponad 6 lat przebijał się bowiem konsekwentnie przez swoją „ścianę”. Wiedział też, co za nią jest. Jaki Skarb. Ma też swoje „dlaczego”. Zatem spokojnie, metodycznie i stale robił to, co było do zrobienia. I to co zrobić akurat mógł. Znalazł swoje „jak”.

Wyobraził sobie swój powrót. Uwierzył w niego. I już prawie go zrealizował. Choć zostało jeszcze tych kilka centymetrów.

Bądźmy jak Robert Kubica…

YOLO!

Tomek Kania

PS. Wierzę, że Tomasz Gollob też wsiądzie jeszcze kiedyś na motocykl. Gra się przecież do końca.