53

Ten wpis, w początkowym swym fragmencie, może wydawać się trywialnym. Obawiam się nawet, że ten fragment (mojego wszak autorstwa) może nieco obniżyć ogólną „średnią“, którą staram się tu utrzymywać. Ale nie będzie się on składał tylko z początkowego fragmentu.

Wszystkiemu, co nas otacza, a co nazywamy Życiem, nadajemy jakieś znaczenie. Małe, duże, wielkie, żadne. Różne. Każdy z nas oczywiście nadaje różnym „zjawiskom“ różne znaczenie. W zależności od naszych przekonań. Przekonania wszak to (co do zasady) nasze świadome lub nieświadome decyzje o tym, jak postrzegamy te zjawiska. Decyzje, które można zmienić, tak na marginesie. O tym napiszę trochę następnym razem.

Ale wracając do tematu: patrzymy na to samo „zjawisko“ i widzimy co innego. Nadajemy też temu różne znaczenia. Dla kogoś ma wielkie znaczenie, jak przyszła ubrana na imieniny Ciocia. Dla kogoś innego nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. I czy Ciocia w prezencie dała kwiaty, czy może po prostu wpadła z dobrym słowem. Albo dała kasę, jak to dobra Ciocia. To trywialny przykład, wspominałem.

Ktoś traci pracę i świat się wali, a ktoś po takim zdarzeniu oddycha z ulgą, myśląc, że wreszcie ktoś inny podjął za niego tę decyzję i już nie musi się zastanawiać, co z tym fantem zrobić, tylko bierze się za szukanie nowej.

Takich znaczeń nadajemy codziennie wiele. Pada deszcz – ktoś się złości. A ktoś inny się cieszy, bo warzywa większe urosną. I tak dalej i bez końca.

Problem (o ile mogę nazwać to problemem) polega na tym, że bardzo często nadajemy zbyt duże znaczenie rzeczom tak naprawdę nieistotnym (bo nie mającym żadnego wpływu na nasze życie) lub rzeczom nieistniejącym (zamartwiając się „co by było gdyby“). Przykłady? Proszę bardzo.

Szybki powrót do aktywności zawodowej Anny Lewandowskiej po urodzeniu dziecka. A ileż to było komentarzy! A jakby to miało jakieś znaczenie (dla kogokolwiek poza Panią Anią i Jej rodziną). Albo: „a co to będzie, jeśli przyjmą ustawę o zakazie handlu w niedziele“. Co ma być, to będzie. O ile przyjmą.

Tracimy na takie rozważania i dywagacje mnóstwo czasu i energii, nie koncentrując się przy tym na sprawach najważniejszych. Czyli na tym jak chcemy, by wyglądało nasze życie. I co możemy zrobić, by tak wyglądało? A potem się dziwimy, że jakoś tak nam „między palcami przecieka“. Nasze życie. Pani Ani Lewandowskiej nie „przecieka“. Jej życie.

Tyle truizmów.

Dlaczego o tym wszystkim dziś piszę? Są bowiem takie kwestie i momenty w życiu, którym nie tyle my nadajemy znaczenie, co one mają znaczenie same w sobie. Takie, wobec których nie jesteśmy w stanie przejść obojętnie, niezależnie od swoich przekonań. Zmieniają bowiem te nasze przekonania. Ich system.

Jakiś czas temu Ktoś zwrócił się do mnie z prośbą o pomoc przy wydaniu książki. Chętnie pomagam, ale (przyznaję to szczerze) czasami pozwalam na to, by moje „uwarunkowania zewnętrzne” (brak czasu czy co tam mi akurat mój umysł „podpowie“) wzięły górę. Niemniej jednak mam zwyczaj dotrzymywać danego słowa. I tego się trzymam.

Książka do mnie trafiła, z prośbą o uwagi i edycję. Zacząłem ją czytać. Tak naprawdę dopiero dzisiaj. Bo przecież dałem słowo. I… zawstydziłem się. Sam przed sobą. Że tyle zwlekałem.

To książka niezwykła. Jej autorką jest Marzena Surówka. To młoda dziewczyna, która choruje na stwardnienie rozsiane. Rzadką jego odmianę. To choroba śmiertelna. Do tego – w Jej przypadku – w wyjątkowo złośliwej odmianie. Medycyna (do tej pory) nie znalazła na nią lekarstwa. Chemioterapia to tylko „ulga“. Mało o tej chorobie wiemy, choć jest… No właśnie.

Marzena opisuje to, przez co przechodzi. Ale nie w formie użalania się nad sobą. Wprost przeciwnie: pokazuje, jak w tym straszliwym cierpieniu (czytałem, więc rozumiem) można odnaleźć radość i sens życia. Jego piękno i urok. Temu nadaje bowiem Ona znaczenie. Tego w swym życiu szuka.

To książka, jak dla mnie, niezwykła. Nie epatuje tym cierpieniem. Jest w pewnym sensie rzeczowa i konkretna, choć wiele w niej naturalnych emocji. Nie wiem, czy ktoś kiedyś podobną książkę napisał. Zapewne tak. Może nawet jest takich wiele? Dla mnie jednak to pierwsza TAKA książka. Mogę określić ją jednym słowem: PRAWDZIWA. Zmieniająca perspektywę. Mocna. Nadająca znaczenie. A jednocześnie… bardzo optymistyczna.

Pozwolę sobie zacytować krótki jej fragment:

„Dziś, a właściwie od kilku dobrych tygodni, odpowiedź moja jest prosta: SENSEM MOJEGO ŻYCIA JEST NIEULECZALNA I MAŁO ZNANA MEDYCYNIE CHOROBA.
Możesz uznać to, co mówię, za totalną głupotę, ale taka jest prawda. To choroba pokazała mi, że mimo tego, że umiera się każdego dnia po trochu, to budzę się z myślą i pytaniem: „czy się dzisiaj ruszam?”.

Nie za bardzo wiem, co mogę wobec takich słów powiedzieć?

Marzena, obiecuję Ci (a robię to publicznie), że postaramy się (wraz z Ulą) wydać Twą książkę jak najszybciej. Jest bowiem tego absolutnie warta. I mam nadzieję, że wielu osobom pomoże. Mam zresztą co do tego niezachwiane przekonanie.

Dziękuję Ci za nią. Na pewno pozostanie w mej pamięci. I w sercu. Na lata. I, wierzę w to głęboko, nie tylko w moim.

I życzę Ci jednego: „graj“ do końca. I obyś jak nadłużej „grała“. Bo dopóki Sędzia Najwyższy…

YOLO!

Tomek Kania