Dzisiaj napiszę kilka słów o „cenie“, jaką przychodzi nam płacić za realizację Marzeń. Odnoszone sukcesy. Dokonywanie zmian w swoim życiu.

W „Myśl co chcesz“ opisałem pokrótce trzy, moim zdaniem najważniejsze, „skladowe“ tej ceny. Są to:

  • Samodyscyplina – to my, sami z siebie i dla siebie, jesteśmy przed sobą odpowiedzialni za to, by dokonać zmiany, zmienić sposób myślenia czy podjąć działania zmierzające do realizacji tego, co sobie założyliśmy, a nie ma możliwości zrobienia tego bez samodyscypliny (przykład: by napisać książkę trzeba temu poświęcić czas i energię, nawet mimo że czasami słońce za oknem)
  • Nowa Rzeczywistość – dokonawszy zmiany znajdujemy się w nowej, innej rzeczywistości i musimy się jakoś do niej dostosować; trywialny przykład: zrzucając kilkanaście kilogramów musiałem wyrzucić wszystkie spodnie i nie tylko
  • Krytyka – dokonując zmiany „narażamy“ się wielu osobom, w tym bliskim, którym może się to nie podobać, a jeśli jeszcze na początku nam nie wychodzi za dobrze, co naturalne, wystawiamy się na łatwy „strzał“ – z pewnością znajdą się tacy, którzy chętnie po nas „pojeżdżą“.

 

A jako że piszę tylko o tym, co znam, rozumiem i jest częścią mojego życia – przystępując do pisania książek i, co za tym idzie, decydując się na stanie się w mniejszym lub większym stopniu osobą publiczną (kto z nas taką nie jest?), a w konsekwencji – narażoną na krytykę (co jest elementem mojej Nowej Rzeczywistości) – musiałem sam sobie odpowiedzieć na następujące pytanie:

Czy warto narzucać sobie Samodyscyplinę, by w efekcie wykreować taką Nową Rzeczywistość, w której będzie więcej miejsca na Krytykę pod moim adresem? Czy gra jest zatem warta świeczki? Tej ceny?

Odpowiedziałem, książki napisałem, wydalem, krytyka (też) się pojawiła. Oczywiście starałem się tak je napisać (co dotyczy też wszelkich wpisów tutaj), by podstaw do tej krytyki było jak najmniej. Czyli najlepiej jak potrafię. Ale przecież nie zadowolę wszystkich. Nie ma takiej możliwości. Nawet na ŚP. Wojciechu Młynarskim psy wieszano. A gdzież mi do Mistrza?

Do czego zmierzam? To chyba oczywiste. Dążąc do realizacji swych Marzeń, przekraczając granice swej strefy komfortu, musimy liczyć się (na ogół) z krytyką. Niejednokrotnie z najmniej oczekiwanych kierunków.

Kto jednak powiedział, że uodpornienie się na krytykę nie może stanowić celu samego w sobie? Że nie może zatem służyć poszerzaniu granic swej strefy komfortu?

Nie oszukujmy się: nikt chyba nie lubi krytyki. Zwłaszcza tej nieuzasadnionej. Wynikającej ze złych intencji. Albo nie biorącej pod uwagę intencji naszych. Ale też nie ma co jej demonizować. Nadawać jej nadmierną wagę. Nie ma przecież możliwości, by inni znali wszystkie nasze intencje. A jakże często jest wręcz tak, że wiedzą o nas wszystko, nie zamieniwszy z nami nawet słowa.

Żeby nie być gołosłownym: jako że obie moje książki są od jakiegoś czasu dostępne publicznie, pozwoliłem sobie poszukać jakichś nieprzychylnych opinii na ich temat. Nie po to, żeby się samobiczować czy szpanować swą na nie obojętnością. Nie. Interesuje mnie bowiem to, co inni o nich myślą. Nie dla siebie wszak je pisałem. Kilka najbardziej „bolesnych“ przykładów podaję poniżej:

„Mam nadzieję, że przyjdzie dzień, że couching zostanie zdelegalizowany. Pozycja pana Tomka to jest kpina. Jak zrobić z ludzi idiotów? Zrób kopiuj-wklej z innych książek, dodaj parę sentencji dla nastolatek i przepis gotowy, by wyciągnąć od ludzi pieniądze. Mniej niż zero.“

„Jeśli ta książka jest bestsellerem, tzn., że w PL jest nadmiar idiotów“

„Jestem po lekturze tej pseudointeligentej „książki”. Lektura dla dzieci z podstawówki, choć bałabym się dać „to coś” swojemu dziecku. Kalka różnych życiowych „mądrości”, treść płytka. Czytanie „tego czego” świadczy niestety o ludzkiej głupocie.“

To o „Prawie Przyciągania“

A o „Myśl co chcesz“:

„Po tej książce, mam ochotę strzelić sobie w łeb“

Mocne! Ale biorę na klatę.

I mam kilka uwag, prowadzących do pewnego wniosku. A zatem:

Moja Żona też uważa, że couching jest zły. Zwłaszca, gdy to ja leżę na kanapie (couching można przetłumaczyć właśnie jako leżenie na kanapie). Co do coachingu zaś: pisałem na tych łamach, że moim zdaniem w Polsce się (w swej tradycyjnej, „amerykańskiej“ formie) nie przyjmie. Nie ma bowiem odpowiedniej ku temu tradycji (stawianie sobie i realizacja konkretnych celów). Mało też jest naprawdę dobrych coachów. Osobiście nie zajmuję się coachingiem. Od biedy można byłoby to nazwać mentoringiem. Ale tak naprawdę: staram się inspirować. Nie coachować. Choć bywa, że na kanapie (to oczywiście pewna uszczypliwość pod adresem autora opinii oraz mojej Żony 😉 ). Dlatego też piszę tak, jak chcę. Najlepiej, jak potrafię. Czerpię z tego radość. Wkładam w to SWOJE serce. Nie każdemu musi mój styl odpowiadać.

Moje motto to: „Nauczmy się realizować swe Marzenia, byśmy mogli przekazać tę umiejętność naszym Dzieciom“. Z myślą o moich Dzieciach zacząłem pisać. Nie silę się zatem na pseudo – inteligencki styl i słownictwo. Staram się pisać tak, by kilkunastolatkowie mogli zrozumieć mój przekaz. Oczywiście: każdy z nas decyduje co (uważa, że) jest dobre dla naszych Dzieci. Z pewnością to, co zawarłem w książkach staram się moim przekazywać. Nie każdy jednak musi.

Nie będę się odnosił do oceny poziomu intelektualnego czytelników mych książek (sam z przyjemnością wracam czasami do „Tytusa“, a niektóre książki, które czytam moim Dzieciom, mnie również bawią, choć nie są wysublimowane intelektualnie i formalnie), ale jest jeden argument, którego nie znoszę. Powiem tylko tyle: nie żyję z pisania i wydawania książek. Jestem zawodowym menadżerem. Pisanie traktuję jako formę przekazania swej wiedzy i doświadczeń. I samorealizacji. Koniec.

I tu obiecany wniosek: sam nie kupuję NIGDY książek, po których nie wiem, czego się spodziewać. Nie chodzi o pieniądze, chodzi o czas, który im albo chcę poświęcić, albo nie. Weryfikuję to w ten sposób, że w księgarni biorę książkę do ręki i kartkuję. A w internecie kupuję wyłącznie książki, które albo nie są dostępne inaczej (bo na przykład nie ma ich w Polsce), albo ktoś, komu ufam, mi je polecił.

I do tego też wszystkich zachęcam. Nie kupujmy kotów w worku! Dlatego też można znaleźć krótkie fragmenty moich książek na moich stronach. Dlatego piszę na blogu i FB: by można było „zapoznać się z autorem“. Tematyką. Nie silę się tu na styl, który nie jest moim. Z wyuszczonych powyżej powodów.

Zanim zatem poświęcimy swój czas i pieniądze jakiejś książce, upewnijmy się, że ją właśnie przeczytać chcemy. Wszak jest ich tyle. A jeśli kupimy tę niewłaściwą, to może się okazać, że nasze Dzieci po nią sięgną… A po co?

A czy ta krytyka powstrzyma mnie przed pisaniem? Ależ skąd! Nie miałbym wówczas szans na te cudowne, wspierające recenzje i opinie, których jest duuużo więcej. Nie tylko na tej stronie. I ku memu zaskoczeniu: nader często pojawia się w nich słowo „Dziękuję“. Z wzajemnością 🙂

A co by o tym wszystkim powiedział mój Sąsiad? Nie wiem. Nie pytałem 😉

YOLO!

Tomek Kania

PS. Jest wiele myśli i przysłów na temat krytyki. Może dlatego, że każdy z nas się z nią spotyka, choćby w pracy czy szkole? Ta na grafice wydaje mi się jednak najbardziej adekwatna w omawianym kontekście „pracy twórczej”.