Choć zachęcam wszystkich serdecznie do przeznaczania w ciągu najbliższych 12 miesięcy po pół godziny dziennie (codziennie) na działania zbliżające nas do realizacji własnych Marzeń, to nie jestem zwolennikiem tzw. „Postanowień Noworocznych”. Traktuję je bowiem jako rodzaj „nowej, świeckiej, Tradycji”. A „tradycje” nie wspierają raczej realizacji Marzeń.

I nie ma w tym sprzeczności. A dlaczego?

Postanowienia Noworoczne na ogół nie działają

Są one, w zdecydowanej większości, właśnie wynikiem owej nowej Tradycji. Po prostu „wypada” mieć jakieś postanowienie na Nowy Rok. Jest ono bardzo często rodzajem „kwiatka w butonierce”, który ładnie wygląda i pachnie dopóty, dopóki nie zwiędnie. Czyli tak przez maksymalnie kilka dni. Może tygodni. I nie jest to moja jedynie obserwacja. Bardzo mało znam przypadków (wliczając w to siebie), żeby taki „kwiatek” przetrwał dłużej.

Dlaczego tak się dzieje?

Głównym powodem, dla którego coś sobie postanawiamy, jest chęć zmiany czegoś w naszym życiu. Na ogół czegoś znaczącego, dla nas istotnego. A do takiej zmiany należy się po prostu przygotować. Solidnie. Nawet do wizyty u dentysty czy do większych zakupów jakoś się przygotowujemy. A co dopiero do poważnych zmian, mających duży wpływ na nasze życie? Te z kolei wymagają często wytrwałości i wysiłku. Samodyscypliny. I nie chce być inaczej. A trudno o nie pod wpływem impulsu, który często „nachodzi” nas mniej więcej zgodnie z wybiciem przez zegary zmiany „kalendarza” na nowy. Po prostu nie jesteśmy przygotowani na takie zmiany. I nasz zapał i entuzjazm, którymi jesteśmy niesieni w pierwszych dniach stycznia, nie przynosząc spodziewanych, natychmiastowych efektów, więdnie. Często pod wpływem pojawiających się mrozów, śniegu i braku słońca. Lub pod wpływem jakichkolwiek innych okoliczności zewnętrznych, skutecznie go studzących. Każdy z nas chyba to przerabiał. A jaki jest efekt? Przekonanie, że Postanowienia Noworoczne nie działają. Ergo: że się nie da nic zrobić. Nic zmienić. No bo jeśli nawet przy takiej OKAZJI się nie dało?

Nie da się? Hmmm…

Co zatem zrobić, by się jednak dało?

Po pierwsze: nie zaczynać „z grubej rury”! To chyba największy błąd, jaki popełniamy. Chcemy zrzucić kilogramy, przebiec maraton, nauczyć się angielskiego, zbudować firmę, otworzyć kawiarnię, zrezygnować z nałogu czy stać się stoikiem, dla odmiany. Przykłady każdy z nas może mnożyć. A są to na ogół POWAŻNE PRZEDSIĘWZIĘCIA. Takie, które realizuje się przez dłuższy czas. Ale co najważniejsze: stoją one w sprzeczności z naszymi, częstokroć „hodowanymi” przez lata NAWYKAMI. A te nie poddają się ot tak. Są ugruntowane i, podobnie jak Chińczycy, trzymają się mocno. Trzeba je zatem wziąć sposobem. Tak, by Tygrysa zabić, a skóry nie zedrzeć.

Podobnie jak w sporcie, tak i przy realizacji Marzeń: każdy WYCZYN zaczyna się od rozgrzewki. Treningu mentalnego. Poznania słabych i silnych stron swoich i przeciwnika. Ogólnego przygotowania do „boju”. Dopiero potem można wkroczyć na arenę. I dobrze się do tego przygotowawszy: niechcianego „zwierza” pokonać. I wyjść z walki Zwycięzcą.

Metoda małych kroków. Ale stałych

Jeśli już wiemy jakiego „zwierza” chcemy pokonać (mamy określony swój cel, swoje Marzenie), zabieramy się do działania. Bez szaleństw jednak! Trzeba rozłożyć siły! Coś, co hodowaliśmy w sobie latami, nie podda się przy pierwszym starciu. Dlatego proponuję, zachęcam, namawiam: pół godziny dziennie. Codziennie. Czytać, słuchać, rozmawiać, myśleć, grzebać, kompletować niezbędny sprzęt, poznawać ludzi, przygotowywać się na trudności, wyobrażać sobie jak to będzie po ich pokonaniu. Budować to w sobie. Napawać się tym. Robić COŚ. Inaczej niż dotychczas. I czerpać z tego radość.

Oczywiście nie musi to być dokładnie pół godziny. Na początek pewnie wystarczy mniej. Później, jak się już „wkręcimy”, jak poukładany sobie życie tak, by nie był to już problem „organizacyjny”, to pół godziny pewnie sami uznamy za czas zbyt krótki. Ważna jest stałość. Bez przemęczania się. Na luzie. A w efekcie wyrobimy w sobie nawyk. Nawyk bezcenny. Codziennie będziemy poświęcać trochę czasu na realizację swych Marzeń. Rok po roku. Bez żadnych postanowień. Staną się zbędne.

Dlaczego 12 miesięcy?

Uważam, mimo wszystko, że powinniśmy twardo powiedzieć sobie: „tak, będę to robić przez najbliższych 12 miesięcy”. Albo do zrealizowania swego Marzenia czy celu. Dlaczego to ważne, moim zdaniem?

Mógłbym po prostu powiedzieć, że sam widzę ogromne efekty (korzystne), jakie nastąpiły w moim życiu odkąd stosuję tę dosyć prostą metodę. Ale to moje życie. Postaram się zatem podać inne powody.

183 godziny. Tyle na to poświęcimy w ciągu roku. Czyli po 13 godzin dziennie przez 2 tygodnie. Wiesz, ile możesz się w tym czasie dowiedzieć? Nauczyć? Zwłaszcza, jeśli się skoncentrujesz, a o to nie powinno być trudno, bo tu chodzi przecież o Twoje Marzenia. Jeśli nie wiesz, to postaraj się to sobie wyobrazić. Kiedy ostatnio próbowałaś(-eś) poświęcić czemuś tyle czasu?

12 miesięcy to okres powtarzalny

W tym okresie mamy zawsze urodziny, wakacje, Gwiazdkę, Wiosnę, 1 listopada, Turniej Czterech Skoczni, Open Air Festiwal, rozdanie Oscarów, Bal Mistrzów Sportu, Lato, Nowy Rok, Najdłuższy Dzień Roku, Boże Ciało, rozliczenie PIT i tak dalej. 12 miesięcy to okres cykliczny. Możemy popatrzeć wstecz i zobaczyć co w tym czasie zmieniliśmy. Możemy też popatrzeć w przód i pomyśleć, co chcielibyśmy zmienić. Przez rok. To daje perspektywę.

365 dni. Tyle ma rok. I dowolny okres 12-to miesięczny może się rozpocząć w dowolnym z tych dni. Po co czekać do 1 stycznia? Wtedy lepiej się wyspać i odpocząć. Realizacja Marzeń nie powinna czekać. Nie może czekać! Bo co jeśli zechcesz zacząć realizować swoje jak najszybciej? Będziesz czekać?

Jeśli to NAPRAWDĘ Twoje Marzenie, zacznij już dziś. I daj sobie tych 12 miesięcy. Zacznij „zjadać słonia łyżeczką”. Myślę, że potem już nie będziesz się zatrzymywać. Bo realizacja Marzeń, odnoszenie sukcesów i uczenie się staną się po prostu Twoim nawykiem. „Wkręcisz” się w realizację swoich Marzeń. Swoich!

Ale przekonać się o tym możesz TYLKO jeśli zaczniesz. I wytrwasz.

A czy warto? Myśl co chcesz.

YOLO!

Tomek Kania