Na ogół podchodzimy do różnych wyzwań życiowych na zasadzie „wygrana – przegrana”. I podejmujemy się ich, gdy mamy pewność wygranej. Lub przynajmniej bardzo duże jej prawdopodobieństwo. Innymi słowy: gramy gdy wiemy, jak wygrać. Bez większego ryzyka. Problem jednak polega na tym, że podchodząc w ten sposób, często tracimy szansę na naprawdę DUŻĄ wygraną.

Ostatnio przeczytałem bardzo mądrą sentencję, że „życie zaczyna się tam, gdzie kończy się strefa komfortu”. I w tym jest bardzo dużo prawdy. Tam bowiem, poza granicami naszej strefy komfortu,  znajdują się nasze Marzenia. Tam znajduje się to, co jeszcze mamy do wygrania w życiu. Co jest tą stawką NAJwiększą. A co związane jest z naszym rozwojem.

Być może to co teraz napiszę, to śmiała teza, ale nie ma DUŻEJ wygranej w życiu bez rozwoju. Naszego. Osobistego. Bo jeśli my się nie rozwijamy, to inni na nas nie czekają. Świat wokół nas zmienia i rozwija się nieustannie. Trudno o wygraną bez rozwoju. Jakkolwiek tę wygraną każdy dla siebie zdefiniuje.

Poszerzanie strefy komfortu, przesuwanie jej granic, przebijanie się przez barierę terroru, chyba zawsze wiąże się z ryzykiem. Jak każda podróż w nieznane. Wymaga w związku z tym pewnej odwagi. Ale czy aż tak wielkiej?

Kiedy decydujemy się na podjęcie ryzyka?

Większość osób podejmuje jakieś działania zmierzające do przekroczenia tych granic tylko wtedy, gdy mają niemal gwarancję powodzenia. Innymi słowy: gdy ryzyko spadnie prawie do zera.

Takie podejście powstrzymuje nas przed bardzo wieloma działaniami, podejmowaniem wyzwań, rozwojem. Bo czy dotyczy to „wyciągnięcia ręki” do Partnera w związku, zmiany pracy, przygotowania się do przebiegnięcia maratonu, prośby o podwyżkę czy założenia własnej firmy: ryzyka zminimalizować niemal do zera się nie da. Po prostu. Zgodnie bowiem z teorią rachunku prawdopodobieństwa: nie istnieje pojęcie „zerowe ryzyko„. Ani „stuprocentowa pewność”. Zawsze coś nieprzewidywalnego może się wydarzyć. Świat wokół nas jest wszak w ciągłym ruchu.

Jednak ludzie, którzy osiągają w życiu ponadprzeciętne sukcesy, mający ponadprzeciętne osiągnięcia, nie kierują się podejściem „zero – jedynkowym”. Ani też podejściem hurraoptymistycznym, na zasadzie: „Fajnie by było! Może się uda? A co mi tam! Jadę!”. Pierwsze podejście bowiem często oznacza pozostanie w miejscu, drugie zaś: hazard. Nadmierne ryzyko.

Cóż zatem oni robią? Kalkulują ryzyko. I nie chodzi mi tu tyle o ryzyko finansowe (tu mamy pewne modele), co o ryzyko związane z podejmowaniem działań nie koniecznie o charakterze biznesowym.

Prosta i skuteczna metoda kalkulowania ryzyka

Obydwa powyższe podejścia do kalkulowania ryzyka, zarówno „zero – jedynkowe” jak i oparte na „hazardzie” są mało skuteczne. Większość z nas, zwłaszcza nie pracujących w instytucjach finansowych, innych na ogół nie zna. Bo skąd?

Jest jednak pewna dosyć prosta, bardzo uniwersalna i dość skuteczna metoda na to. Sam stosuję ją od lat. W zdecydowanej większości przypadków z dobrym skutkiem.

Otóż przyjmijmy, że chcę zrobić coś, co wiąże się z ryzykiem i nie mam pewności czy skutek będzie dla mnie pozytywny (bo mieć nie mogę – nie byłoby wtedy ryzyka). Poprosić o podwyżkę, zmienić pracę (i wykonywać taką, gdzie „nie będę pracował ani dnia”), założyć swój biznes, napisać książkę, przyjąć ciekawą, lecz „czasochłonną” propozycję, zainwestować swoje pieniądze, wyciągnąć ręką do Partnerki? Robić czy nie robić?

Wyobrażam sobie wtedy dwa scenariusze: najlepszy i najgorszy. Różowy i czarny. I zastanawiam się co się zmieni w moim życiu na lepsze, jeśli się „uda”, a co na gorsze, jeśli się „nie uda”. Przy czym staram się być jak najbardziej obiektywny. Wiedząc, że mamy tendencję do niedoceniania „różowego” i przeceniania „czarnego”. Strach wszak ma wielkie oczy.

Następnie nadaję temu pewną wartość, w skali od 1 do 100. Jaką wartość ma dla mnie, subiektywnie, zmiana która wyniknie z realizacji „różowego” scenariusza? Jakie, subiektywnie, poczyni w nim „spustoszenie” realizacja „czarnego” scenariusza? Tu skala jest ujemna. Wciąż jednak od 1 do 100.

Następnie staram się oszacować (w miarę obiektywnie) procentowe prawdopodobieństwo obydwu scenariuszy. Mnożę „wartość” przez „prawdopodobieństwo” i sumuję. Jeśli wynik jest ujemny – nie robię. Jeśli dodatni: poważnie rozważam.

Przykład? Może prosty, ale w miarę uniwersalny i zrozumiały chyba dla każdego. Pokazujący zasadę.

Załóżmy (to czysta teoria – mam Rodzinę), że chcę zaprosić Koleżankę na randkę. Co jeśli przyjmie zaproszenie? Tu się (realistycznie) rozmarzam… Wartość: jakieś 80 +. A jeśli nie przyjmie? Ego ucierpi, kumple mnie wyśmieją, będę zdołowany przez tydzień, może dwa. Ale też czegoś się nauczę, dowiem. Jak to z lekcji. Wartość: 47 na minusie.

Prawdopodobieństwo, że się zgodzi: 60% (mam podstawy tak sądzić, gdyż się do mnie często uśmiecha, ale przecież „kto zrozumie Kobiety”?). Że się nie zgodzi: pozostałe 40%. Wynik? (80 x 60%) + (-47 x 40%) = 48 – 18,8 = 29,2. Zapraszam!

Może to prosty przykład, ale ludzie, którzy odnoszą w życiu ponadprzeciętne sukcesy na ogół cenią sobie prostotę. Nie mają bowiem czasu na wymyślanie wszystkiego od początku. Jak bowiem mówi Harv Eker: „Proste jest wykonalne, trudne jest ciekawe”.

Oczywiście pojawia się pytanie, co zrobić, gdy wynik oscyluje wokół zera?

Jak podjąć decyzję, gdy „wahadło nie wychyla się wyraźnie”?

Przy podejmowaniu działań związanych z ryzykiem, stosując metodę, którą opisałem powyżej, czasami uzyskujemy oczywisty wynik i wiemy co zrobić, a czasami ten wynik jest z kategorii „na dwoje babka wróżyła”. Co zrobić wówczas? Zwłaszcza jeśli potencjalna wartość „różowego” scenariusza jest dla nas duża?

Jest na to jedna metoda: poszukać sposobów na zwiększenie prawdopodobieństwa sukcesu. Zrealizowania tego, co nam w duszy gra. Jeśli takie sposoby znajdziemy, wynik stanie się oczywisty. Robić.

Jak zwiększyć to prawdopodobieństwo? Cóż. Uczyć się, dowiadywać, szukać sposobów. Szukać inspiracji, wsparcia. „Rozkminić temat”. Zmniejszyć tym samym prawdopodobieństwo porażki.

Oczywiście łatwiej napisać i powiedzieć, niż zrobić. Dlatego przy „grach na małe stawki”, czyli tam, gdzie wartość „wygranej” jest stosunkowo niska (powiedzmy: do 50 w skali 1 – 100) odpuszczam sobie. Szkoda zachodu. To żadna „okazja”. Nie mam czasu na łapanie wszystkich srok za ogon.

Jeśli jednak jest to coś, co może mieć potencjalnie duży, pozytywny wpływ na moje życie, na czym mi zależy: szukam rozwiązań. Sposobów na zmniejszenie ryzyka. Na różne sposoby. Angażuję się w ich znalezienie.

A gdy już takie sposoby znajdę, gdy „wahadło” wyraźnie wychyli się na „różową stronę”: działam bez wahania. Wszystko to zgodnie ze „złotą zasadą”: ucz się i działaj. Wyciągaj wnioski. A na ich podstawie działaj. Aż świat stanie się jeszcze bardziej różowy 🙂

YOLO!

Tomek Kania

PS. Autor sentencji na dzisiejszej grafice, zanim został Prezydentem USA, przez ponad dwadzieścia lat ponosił w życiu wielokrotnie porażki. A mimo wszystko nie poddawał się i w końcu wygrał. Czy tylko prezydenturę? Dodam, że nie tylko nie miał wyższego wykształcenia. Nie miał żadnego wykształcenia formalnego. Był bowiem synem cieśli i Jego uwarunkowania z dzieciństwa nie pozwoliły mu skończyć żadnej szkoły. Był jednak samoukiem.