Swego czasu, wiele lat temu, przeczytałem w jednej z książek następującą myśl: „życie powinno brzmieć jak potężny dzwon”. Nie pamiętam wprawdzie gdzie to przeczytałem, podobnie jak nie jestem pewien, czy dokładnie cytuję (może ktoś mi pomoże?), ale przesłanie to bardzo mnie ujęło. Zapadło mi głęboko w pamięci. Zostało też „przesłane” do mej podświadomości. Do realizacji.

Doszedłem bowiem do wniosku, że skoro mam jedyne życie do przeżycia, to wolę je przeżyć z „przytupem” niż spokojnie i bezpiecznie. W związku z tym podejmowałem (i wciąż podejmuję) różne decyzje i wynikające z nich działania, które wielu osobom wydają się nieco dziwne (choćby rezygnacja z świetnie płatnej pracy czy napisanie i wydanie książek). I dużo więcej. Życie bowiem, moje życie, powinno brzmieć jak potężny dzwon.

Teraz jednak, patrząc wstecz, widzę, że robiłem pewne rzeczy niejako na wyrost. Nieco chaotycznie. Bez przemyślenia. Co prawda nie robiłem jakichś strasznych głupot, nie podejmowałem bezsensownego ryzyka, ale nazbierało się tych różnych przeżyć sporo. Z pewnością było ciekawie. Bardzo ciekawie. Nie zawsze wesoło.

Jako że mam inklinacje do przeróżnych dociekań, poszukiwań i zupełnie serio zadaję sobie różne pytania, choćby o sens życia (z intencją odkrycia tego sensu, a nie jego zanegowania), z czasem zaczęło mi się „to” układać w pewną całość. Nie wiem czy wszyscy sobie takie pytania zadają. Mam wrażenie, że przynajmniej czasami: tak. Wszyscy. Choć zapewne nie wszyscy z nas są tak zdeterminowani w poszukiwaniu odpowiedzi. A mnie to akurat bardzo frapuje.

Z czasem doszedłem do kilku wniosków. O niektórych piszę (i rozwijam) w „Myśl co chcesz”. Kilka podstawowych (a podkreślam: to moje wnioski i nikomu ich, absolutnie, w żadnej mierze, nie „narzucam”) przedstawię poniżej.

Uważam, że człowiek nie jest w stanie stworzyć życia. Nie może ożywić niczego, co życia w sobie nie zawiera. Celowo piszę „człowiek”, gdyż nie chcę wchodzić w dywagacje religijne. A co za tym idzie: człowiek nie jest w stanie również „zabić” życia. Zniszczyć go. 

Czym jest bowiem życie? Moje życie? Wydaje mi się, że jest ono czymś w rodzaju energii obdarzonej świadomością. Może świadomą energią? A energii, podobnie jak świadomości, nie można zniszczyć. Można jedynie przekształcić. W inną formę energii lub świadomości. Wyobrażam sobie, że życie jest duchem, pierwiastkiem boskim w nas. Przekazanym nam w darze. „Mieszkającym” w naszym ciele. Przekazanym (przez jego Stwórcę) z jakąś intencją. Z jaką?

Przyjmuję (sam dla siebie), że skoro wszystko podlega nieustannej zmianie i do tego wszystko we wszechświecie chce się rozwijać (takie jest Prawo Natury – albo coś się rozwija, albo się „zwija”), nasze życie też „chce” się rozwijać. A co to oznacza? Skoro jest formą świadomej energii, to nasze życie jest nam „dane” po to właśnie, by rozwijać tę świadomość. I jej energię. By brzmiało jak potężny dzwon.

Jeśli tak jest, a tak przyjmuję, to niejako z mocy Prawa, wszystko co służy rozwojowi naszej świadomości i energii jest dobre (może lepszymi przymiotnikami byłoby „wskazane” lub „pożądane”). Dlaczego? Dlatego że nasze życie (naszą świadomą energię) ktoś kiedyś po nas przejmie. Można to nazwać reinkarnacją, ale osobiście wolę określenie „przekazanie życia”.

Co z tego zatem wynika? To mianowicie, że powinienem dbać o to, by swą świadomość i energię rozwijać. A jak można to robić? Nie znam lepszej metody, niż zdobywanie nowych doświadczeń. Różnych. Mniej lub bardziej ciekawych. Mniej lub bardziej trudnych. Mniej lub bardziej radosnych. Mniej lub bardziej niezwykłych. Zwiększających moją świadomość. I tym właśnie się w swym życiu zajmuję. Świadomie 🙂 Chcę bowiem wiedzieć jak TO jest! Mieć tego świadomość.

Zauważyłem przy tym kilka rzeczy. Otóż praktycznie wszystko, co robię z dobrą intencją, prędzej czy później przynosi dobre efekty. Nie oznacza to, że odnoszę same sukcesy. Ależ skąd! Wprost przeciwnie – bywa różnie. Niemniej jednak wiele zdarzeń z mego życia, które wydawały mi się kiedyś niepowodzeniami czy innymi „porażkami”, z czasem okazały się zwykłymi lekcjami albo doprowadzały do innych zdarzeń, o pozytywnym zabarwieniu emocjonalnym. Powtarzam: wszystko.  Myślę bowiem, że „Siła”, która stworzyła mnie z moim życiem, w jakimś sensie „wynagradza” mnie za to, że podejmuję próby i swą świadomość rozwijam. Takie też jest moje oczekiwanie (co, zgodnie z fizyką kwantową, prędzej czy później się urzeczywistnia, bowiem Pole Możliwości jest nieograniczone).

Skoro tak, to, z wiarą i bez specjalnego wahania, angażuję się we wszystko, co mi „w sercu gra”. Oczywiście w ramach CZASU, który mam. A swe życie (tym razem rozumiane jako „ciąg codziennych zdarzeń, służących rozwojowi świadomości) traktuję jako jedną wielką przygodę.

I wcale nie oczekuję, że zawsze będzie fajnie i przyjemnie. Wprost przeciwnie: nie chciałbym tego. Skąd bowiem wiedziałbym, jak TO jest, gdy tak nie jest? I jak to jest, gdy to się zamienia w coś fajnego i przyjemnego? I jak bym się uczył? Rozwijał? Co bym później przekazał? Jak bym „zdał egzamin na Sądzie Ostatecznym”? To tak, jakbym wyjeżdżając na biwak nad jezioro oczekiwał, że będzie ciepła woda w kranie. A przecież nie po to się jedzie na biwak! Ciepła woda jest fajna, gdy się z niego wróci. Potem jednak znów można gdzieś pojechać. Choćby w góry 🙂

W związku z powyższym nie jestem w stanie traktować tego, co mi się przydarza (mi, powtarzam) jako złe czy niepożądane. Nie ma bowiem tego złego… (a tak na marginesie: większość osób zna to powiedzenie, ale woli, by to „złe” przytrafiało się jednak innym).

Do czego zmierzam? Wyjątkowo: do niczego 😉 Raczej dzielę się swoimi przemyśleniami. Mogę jednak o jednym zapewnić: zdecydowana większość ludzi, którzy odnoszą w życiu ponadprzeciętne sukcesy, nie jest jakimiś szczególnymi szczęściarzami. Oni na ogół po prostu częściej podejmują ryzyko. Podejmują więcej prób. Są bardziej zdeterminowani. Lepiej wiedzą, czego chcą. I dlaczego. A wtedy „szczęście” zaczyna im sprzyjać. Rozwijają bowiem swą świadomość. Wkładają w to energię. Nie przejmują się „porażkami”, traktując je jak lekcje. Czerpią z nich naukę. I przyciągają do siebie różne sprzyjające okoliczności, które później, coraz bardziej świadomie, wykorzystują.

A po co to robią? By pewnego dnia móc powiedzieć, niczym Imć Zagłoba: „Jam to, nie chwaląc się, uczynił”. Choćby to, że przestałem traktować swe życie jako „problem do rozwiązania” da się… 🙂

I pragnę podkreślić, że „uczynił” pochodzi od czasownika „czynił”, a ten od rzeczownika „czyn”. A czyn to działanie. I z niego bierze się świadomość. Zwiększona świadomość 🙂 Ciekawsze, bogatsze  życie. Którego nie można „zabić”.

YOLO!

Tomek Kania