Z wielką przyjemnością, dlatego dosyć często, rozmawiam z ludźmi. Gdy mnie pytają, czym się zajmuję, odpowiadam zgodnie z prawdą: „Rozwojem świadomości, wiodącym do Rozwoju Osobistego. W skrócie: judo“. Nieeee, to nie dla mnie, bardzo często słyszę. Taaaa… myślę sobie.

Niegdyś, po takich stwierdzeniach, ręce mi opadały. Dopóki nie zrozumiałem pewnych rzeczy. A podstawową z nich jest to, że na ogół po prostu nie wiemy, na czym ów Rozwój polega. Często albo w ogóle się z tą „ideą“ nie zetknęliśmy, albo to zetknięcie było mało „produktywne“. Przeczytaliśmy na przykład książkę z rodzaju: „Jak w trzy dni, w siedmiu krokach, osiągnąć wszystko, o czym marzymy“ i, niestety, nie wyszło. Nie twierdzę przy tym, że czytanie takich książek nie ma sensu. Ma i to wielki, pod warunkiem, że jest się do tego przygotowanym. Żeby bowiem, trzymając się logiki judo, wykonać skutecznie rzut przez bark, trzeba najpierw nauczyć się paru rzeczy.

Czy Rozwój to COŚ tylko dla wybranych?

Robimy w związku z tym często z Rozwoju nie wiadomo jakie COŚ, co jest dostępne tylko nielicznym, tylko czasami i do tego musi być okupione niewiadomo jakimi wyrzeczeniami. Czasami mam wrażenie, jakbym zaproponował komuś wspólne pobieganie po lesie i usłyszał odpowiedź: „Nieee, to nie dla mnie. I tak nie przebiegnę maratonu“. Albo na propozycję wycieczki w góry  usłyszał: „Nieeee, na Kilimandżaro to ja nie wejdę. Za stary jestem“. Rzeczywiście, jak by to tak miało wyglądać, to ja też „wysiadam“. To nie dla mnie. Ale kto mówi o Kilimandżaro czy o maratonie? No, może kiedyś. A teraz chodzi o założenie butów i przebieżkę po lesie (na przykład po deszczu) lub wypad na Łysą Górę. Jerzy Kukuczka nie zaczynał przecież chodzenia po górach od zdobycia 14-go ośmiotysięcznika. Najpierw były Rysy. A i to zapewne po jakimś czasie. Dopiero później Himalaje.

Czy tego chcesz czy nie, czy to wiesz czy nie, czy Ci się to podoba czy też nie i tak podlegasz procesowi ciągłego Rozwoju. Życie Cię do tego zmusza. Taka bowiem jego natura i takie nasze przeznaczenie. Pytanie tylko brzmi: czy jesteś tego świadom, czy nie? Czy nadajesz temu rozwojowi jakiś (swój) kierunek, czy pozwalasz sobą „miotać”? Czy się o nim uczysz, czy nie? I czy w związku z tym go przyspieszasz, czy nie? Bo jak pozwoliłem sobie napisać w książce: „… samo zwracanie uwagi na ten proces, bycie jego świadomym, powoduje, że uczymy się więcej i szybciej, a nasze życie staje się fajniejsze. I tego będę się trzymał. Do końca.“ I będę.

Rozwój osobisty i duchowy kojarzy nam się często nie tylko z niewiadomo jak odległymi i „wzniosłymi” celami, ale też z równie wielkimi poświęceniami i wyrzeczeniami. Z koniecznością spędzania czasu w indyjskiej aśramie czy medytowania w pozycji lotosu z ciągłym wypowiadaniem „Ommmm“. Gdyby tak było, to Rozwój rzeczywiście byłby zarezerwowany tylko dla nielicznych. Tych, którzy mogą sobie na ten luksus pozwolić. A ja na przykład nie mogę (choćby ze względu na Dzieci). A przecież staram się rozwijać. Nieustannie. Świadomie. I choć medytuję, to robię to zupełnie inaczej. Nie wstając z łóżka. Nauczyłem się tego.

Rozwój bowiem nie jest zarezerwowany dla nielicznych. Jest częścią życia każdego z nas. Każdego, powtórzę. Bo każdy z nas jest istotą duchową. Niezależnie od wieku, płci, statusu majątkowego czy miejsca zamieszkania. A związane z tym rozwojem prawa są tak samo „namacalne“, jak prawo ciążenia, chociażby. Lepiej zatem, moim zdaniem, poznać je, jak najwięcej się o nich dowiedzieć, by nie zderzyć się boleśnie z rzeczywistością, wyskakując choćby na „hurrraaaa!” z szóstego piętra. Lub też by je zrozumieć i „pokonać”, a w konsekwencji stworzyć choćby samolot. Zwłaszcza, że w 21 wieku jest to łatwiejsze, niż kiedykolwiek.

Jak zatem przebiega Rozwój?

Jak zauważa Michael Beckwith (nazywany Amerykańskim „Ministrem“ Nowej Myśli), Rozwój może się odbywać na dwa sposoby: Kensho albo Satori. Kensho to wszystkie bolesne doświadczenia, które nas spotykają. Codzienne mniejsze i większe problemy. Będziemy się o nie „potykać“ tak długo, jak długo nie nauczymy się sobie z nimi radzić. Dopóki nie znajdziemy dla nich rozwiązań (bo każdy problem ma swoje rozwiązanie – nawet jeśli go jeszcze nie znamy). Satori zaś to: „Jakaś myśl usłyszana, jakieś zdanie przeczytane, jakieś połączenie się kropek w jedną całość w umyśle. Zrozumienie, wgląd, oświecenie, które przytrafiają się nam od czasu do czasu, a które mogą zmienić nasze życie“. Nauka, którą nazwać możemy ulotną. I jak zauważa dr Beckwith: Satori „wypiera“ Kensho. Lepiej jest się bowiem (nauczyć) rozwijać w ten sposób, bo to mniej boli. Tak po prostu.

A że Rozwój nie musi być bolesny? Nie musi. Co więcej: powinniśmy i możemy tego „bólu“ unikać. Choćby przez czytanie, dowiadywanie się, rozmowy z ludźmi, którzy mogą nam w tym pomóc. I chociaż, jak mówi wspominany ostatnio Michał Wawrzyniak, jest to proces towarzyszący nam przez całe życie, to jednak są sposoby na to, by zastąpić długie medytacje w jaskini czy klasztorze choćby filmami na YouTube. Tam też możemy spotkać mądrych ludzi, którzy nie muszą być przecież mnichami buddyjskimi. Takie czasy. My się rozwijamy, a świat z nami.

Przykłady? Proszę bardzo. Najpierw piosenka, którą możemy sobie nucić choćby o poranku. Pewnie kiedyś przytoczę historię jej powstania.

A także Utwór nagrany przez wspomnianego wyżej „Ministra“, Michaela Beckwitha. Wraz z jego pozytywnym przesłaniem. I jakże prawdziwym!

Następnym razem napiszę zapewne o „Największej zarazie dotykającej ludzkość“.

I myśl co chcesz.

YOLO!

Tomek Kania