Najprościej rzecz ujmując mógłbym napisać, że całe moje przesłanie zawarłem na okładce książki. Myśl co chcesz. To TWOJE życie. I choć do przerwy 2:1, to gra się do końca! Proste, nie? Lecz stwierdzenie „Nie oceniaj książki po okładce“ to też rodzaj przesłania. Podobnie jak: „Wykorzystaj czas na doskonalenie się przez czytanie dział innych ludzi, aby łatwo osiągnąć to, na co oni ciężko pracowali“ lub „Wybierz sobie zawód, który kochasz, a nie będziesz musiał pracować w życiu nawet jeden dzień“. Wszystko to prawda. Diabeł jednak tkwi w szczegółach (to kolejne przesłanie…).

A zatem serio (a osoby, które mnie znają osobiście tudzież z kart książki wiedzą, że bycie serio nie jest moją najsilniejszą stroną): o co mi zatem chodzi?

Uważam, pokrótce, że żyjemy w szybko zmieniającym się świecie. Bardzo szybko zmieniającym się (więcej o tym w książce). „Też mi coś! Też to wiem!“ możesz powiedzieć. Tak. Oznacza to, że myślących podobnie jest więcej. Tyle, że ten fakt, to tempo zmian, ma bardzo poważne implikacje. Dla nas, jakości naszego życia, życia naszych Dzieci. Wszystkich. Bo wszyscy żyjemy w tym samym świecie. I ważne jest, że jesteśmy tego świadomi, ale chyba jeszcze ważniejsze jest, co z tą świadomością robimy?

Zauważam (nie ja jeden przecież), że znaczna część tego, czego nauczyliśmy się do tej pory o życiu, świecie, funkcjonowaniu w nim itp., przestaje mieć zastosowanie we współczesnej rzeczywistości. I celowo piszę „nauczyliśmy“, gdyż dotyczy to również mnie. Doszedłem bowiem do wniosku, że przyszło mi przeżyć pierwszą połowę życia zgodnie z pewnymi (w dużej mierze przekazanymi mi) prawdami i zasadami, które przechodzą do lamusa. A czeka mnie druga połowa. Zauważam też, że coraz więcej osób z mojego otoczenia (i nie tylko) zaczyna myśleć podobnie. Mieć podobne pytania i wątpliwości. Zastanawiać się: „co dalej“? I zaczynamy poszukiwać odpowiedzi.

Co więcej! Duża część tego, czego nauczyliśmy się do tej pory, nie tylko traci „przydatność do spożycia“ dla nas na przyszłość, ale może się okazać jeszcze mniej przydatna dla naszych Dzieci. A głównie myśl o nich (mam dwoje, 7 i 5 lat) przyświecała mi od początku „tworzenia“ tego projektu, który pozwoliłem sobie nazwać „Myśl co chcesz“. Ale nie jest on skierowany do dzieci bezpośrednio. To my, dorośli, je kształtujemy i przygotowujemy do samodzielnego życia. A nie możemy ich nauczyć więcej, niż sami umiemy. Zacząć zatem powinniśmy od siebie. Krok po kroku.

Czy nam się to podoba, czy nie (mi osobiście podoba się bardzo), otaczający nas świat przechodzi metamorfozę. Swoistą przebudowę u podstaw. I nie ma znaczenia, jak nazwiemy to, co się „wykluwa“: Erą Wodnika, Światocentryzmem, Oświeconym Człowieczeństwem, Złotym Wiekiem czy jakkolwiek inaczej. Znaczenie ma, jak będziemy umieli się w tej nowej rzeczywistości odnaleźć.

W świecie, w którym wytworzenie dóbr materialnych oraz zapewnienie sobie przetrwania biologicznego przestaje być największym problemem, w którym obszary nędzy, głodu i „średniowiecznej świadomości“ są coraz mniejsze (choć, niestety, wciąż występują), w którym wybór dóbr materialnych jest coraz szerszy (prosty przykład: pójdź do sklepu kupić wodę), gdzie samochody, telefony komórkowe i internet można spotkać wszędzie, a język angielski stał się „współczesną łaciną“, coraz więcej osób (zwłaszcza w jego bardziej rozwiniętych częściach) chce żyć inaczej, lepiej, bardziej świadomie, zgodnie z własnymi potrzebami, wartościami, przekonaniami, zainteresowaniami. Swoim niepowtarzalnym „ja“. Ludzie chcą nie tylko więcej mieć (materialnie), ale też więcej rozumieć (intelektualnie) i więcej doświadczać (duchowo). Jednym słowem: chcą być coraz bardziej świadomi. Chcą się rozwijać. I nikt ani nic tego nie powstrzyma. I bardzo dobrze! Bo Człowiek, jak świat światem, dążył do rozwoju. A teraz następuje kolejne tego faza.

Problem jednak w tym, że bardzo często (na ogół?) nie wiemy, jak w tym rozwoju uczestniczyć. A bardziej dokładnie: jak w nim uczestniczyć w jak największym stopniu? Jak z niego korzystać, by nasze życie wznosić na coraz wyższe poziomy? By żyć fajniej. Lepiej. Pełniej. Często nie mamy, po prostu, tej wiedzy. Przyczyn jest co najmniej kilka i nie będę teraz o nich pisał. Poprzestanę na stwierdzeniu, że nasz system edukacyjny ma swe korzenie w XIX wieku, a żyjemy w wieku XXI. Pierwszy „X“ się zgadza, reszta nie.

Wiedza ta jednak istnieje. I jest coraz bardziej powszechna. Coraz łatwiej też znaleźć dostęp do niej. Jest jednak kilka związanych z tym „wyzwań“. Po pierwsze: jej zdobycie, a w szczególności oddzielenie „ziaren od plew“, to proces dosyć żmudny i długotrwały. Po drugie zaś: ta najlepsza jest dostępna głównie w języku angielskim (a to dlatego, że w posługującej się nim, tej na ogół bogatszej, części świata, już dosyć dawno temu zauważono, że jest bardzo potrzebna). Z tego też powodu nie jest ona specjalnie powszechna w Polsce (możemy uważać się za Naród Wybrany, ale głównie przez globalne korporacje, jako prawie 40-to milionowy rynek zbytu).

Poświęciłem sporo czasu i energii tak na jej zdobywanie (w części teoretycznej), jak i na znalezienie sposobów jej praktycznego zastosowania. Zrobiłem to nie dlatego, że „taki jest trend“, a dlatego, że mnie to od prawie 30 lat bardzo interesuje. Fascynuje. Pociąga. Bo mogę ją stosować w życiu codziennym, praktycznym. Moim, moich bliskich, tych, którzy chcą z niej skorzystać. Bo to MOJE życie.

Sporą część tej wiedzy starałem się przekazać za pomocą książki (przy okazji nieco ją „beletryzując“ – bo tak lubię i chciałem). Jest ona jednak dużo bardziej rozległa niż to, co mogłem zawrzeć na książki kartach. Dlatego teraz będę się starał „rozwijać projekt“ na łamach niniejszego bloga. I gdzie tam jeszcze się da. I myśl co chcesz.

A o tym, jak mam zamiar to robić, napiszę następnym razem. OK?

YOLO!

Tomek Kania