Masz jakieś Marzenie? To przeczytaj. Zapewne jest niezrealizowane. Bo gdyby było inaczej, nie byłoby już Marzeniem.

Każdy z nas, tak zakładam, ma jakieś Marzenia. Też mam. Takie niezrealizowane, czekające gdzieś za granicą strefy komfortu. Powracające, będące w myślach, swoje. Tyle tylko, że leży ono gdzieś tam, daleko. A jednocześnie blisko, bo w naszych myślach.

Wyobraźmy sobie, że między nami a nim płynie rzeka. Taka rwąca. Stoimy na jej brzegu i wiemy, że jej przepłynięcie sprawi, że swoje Marzenie zrealizujemy. Ale ona jest rwąca. Może nas ponieść do naszego celu. Albo zatopić.

I stoimy. I czekamy. Myślimy sobie: jeśli tylko nurt się ustatkuje, to się weń rzucę. I dam radę. Ale się nie chce ustatkować. A nawet jeśli na chwilę ten nurt zwolni, to zaczynamy dostrzegać wiry, które mogą nas wciągnąć. I się boimy. I myślimy: gdyby nie te wiry… Poza tym: woda taka zimna…

Prawda jest jednak taka, że rzeka to rzeka. Płynie. Wiry zawsze się tworzą, nurt bywa rwący. I nawet jeśli chwilowo jest inaczej, to ta chwila trwa… chwilę tylko. Rzeka bowiem to rzeka.

Tak samo jest z życiem, okolicznościami, uwarunkowaniami. Nigdy nie są „idealne” do tego, by to był właśnie TEN moment do rozpoczęcia realizacji naszych Marzeń. Do bezpiecznego wejścia do „rzeki”. Nigdy. Rzeka bowiem płynie. Wiry nieustannie się tworzą. A czas mija. Życie też.

Nigdy też nie jest ani za późno, ani za wcześnie, na wejście do „rzeki”. Naszej „rzeki”. Jeśli bowiem jest w nas Życie, będące pierwiastkiem boskim, świadomą energią, to ono po prostu jest. I zawsze będzie się „domagało” tego, by zostało zauważone, uznane i… zrealizowane. Stojąc na brzegu „rzeki” nieustająco będziemy myśleli, że gdyby tak wskoczyć, z nurtem popłynąć… Nigdy na to nie jest za późno. Gra się bowiem do końca.

Ale czy wskoczymy? Popłyniemy? To nasz wybór. Zawsze tylko nasz. I choć każdego z nas przeraża wskakiwanie do nieznanej „rzeki”, to niewskoczenie do niej oznacza… pozostanie na brzegu. Niemożność przedostania się na drugi. Niezrealizowanie Marzeń. Ale też bezpieczeństwo. I możliwość obserwowania, jak inni uczą się „pływać”. I podpowiadania: „bardziej w lewo”. Albo: „gdybym to ja płynął, to wybrałbym inny styl”.

Tyle że nie płyniesz. A pływać można nauczyć się tylko w wodzie. Z brzegu można pogwizdać gwizdkiem. I wskazywać palcem. Kibicować innym. Albo im zazdrościć. Ale tylko w „rzece” się płynie. I odpływa tym, co na brzegu…

A tak na marginesie: osobiście wielokrotnie wchodziłem do rzeki, której temperatura wody była bliska zeru stopni. I nie jest to żadna przenośnia. I moje doświadczenie mówi mi, że najlepiej w takiej (i każdej innej) rzecze zanurzyć się od razu. Aż po szyję. I czekać na to, co przyniesie.

Bo na ogół niesie jakąś kłodę, która pozwala spokojnie przepłynąć na drugi brzeg. I wcale nie jest taka głęboka, jak nam się wydawało. Do temperatury zaś można się przyzwyczaić. A jej rwący nurt to tylko forma zachęty. Dla odważnych. Do których wszak świat należy.

Ale by o tym się przekonać, trzeba wskoczyć…

YOLO!

Tomek Kania