„Wszystkie one (cechy mentalne) mają wpływ na najważniejszą chyba dla nas cechę Umysłu: poczucie własnej wartości. A ma ona bezpośrednie odzwierciedlenie w odczuwanym przez nas, subiektywnym, poczuciu szczęścia”. Tak napisałem w książce. Bo tak myślę.

Chyba pierwszym, który zwrócił uwagę na to, jak ważne jest dla nas poczucie własnej wartości (ang. selfesteem), był Dr. Maxwell Maltz. Był on jednym z prekursorów chirurgii plastycznej. Zauważył, że jego pacjenci, po usunięciu „wad urody”, bardzo często stawiali się inni, bardziej radośni, bardziej „pozytywni”, a ich życie ulegało diametralnej zmianie. Stawali się bardziej pewni siebie, a dzięki temu zaczynali odnosić, mniejsze lub większe, sukcesy w życiu. Nie zmieniało się przy tym nic, poza ich poczuciem własnej wartości, wynikającym z lepszej oceny własnej urody.

Zjawisko to oraz wynikające z tej obserwacji wnioski opisał, na początku lat 60-ych, w znakomitej książce pt. „Psychocybernetyka”. Przy czym skoncentrował się tam głównie na tym, jak poczucie własnej wartości wpływa na osiąganie przez nas celów (Cybernetyka to, zgodnie z definicją: „nauka o systemach sterowania”). Według Dr Maltza podstawą skutecznego osiągania przez nas celów (i realizowania marzeń) jest właśnie poczucie własnej wartości.

Czym są przekonania ograniczające?

Poczucie to kształtuje się na ogół w naszym dzieciństwie, kiedy to chłoniemy informacje o otaczającym nas świecie oraz o nas samych bez możliwości świadomej weryfikacji tego. Jeśli ktoś (zwłaszcza rodzice, bliscy, nauczyciele) nam mówi (często), że otaczający nas świat jest zły, a my niewiele możemy z tym zrobić, a tak w ogóle to jesteśmy… (na przykład „nieukami”, „za mali”, „niezbyt rozgarnięci”, „za cokolwiek”, „niezbyt cokolwiek”), to zaczynamy w to wierzyć. A nasze poczucie własnej wartości pikuje. Niestety w dół. Poczucie to, będące jedynie poczuciem właśnie, nie ma nic wspólnego z rzeczywistą wartością. Ale głęboko się „zakorzenia” w naszej podświadomości.

Wynikają z niego później różnego rodzaju tzw. „przekonania ograniczające”. Najczęstsze z nich to:
– też chciałbym tak móc (ale przecież nie da się!)
– dla mnie to niemożliwe (no, nie da się!)
– nie mam takich umiejętności (i dlatego nie da się!)
– nie jestem wystarczająco inteligentny (czyli nie da się!)
– nigdy nie będę miał tego, czego potrzebuję (po prostu nie da się!)
– nigdy nie będę bogaty (no przecież nie da się!)
– jestem zbyt… (gruby, chudy, stary, młody, wysoki, niski) (w związku z czym: nie da się!)
– nie jestem atrakcyjny (nie da się nikogo sobą zainteresować!)
– nigdy mi się nie udaje (zawsze przegrywam) (nie da się wygrać!)
– nikt mnie nie kocha (nie da się żyć w szczęśliwym związku!)
– jestem beznadziejny (tu to w ogóle nic się nie da!)
– moje pomysły nigdy nie „działają” (nie da się ich zrealizować!)
– zawsze choruję (i nie da się być zdrowym!)

W skrócie: dajcie mi wszyscy święty spokój. I tak się nie da! A skoro się nie da, to po co coś robić?

Z takiego nastawienia (powtarzam: nie mającego nic wspólnego z rzeczywistością) wynikają przeróżne implikacje, mające wpływ na nasze życie. Podstawową z nich jest to, że albo nie stawiamy sobie żadnych celów (bo i tak się nie da żadnego osiągnąć, a trzeba jedynie jakoś przeżyć – to pewna skrajność), albo stawiamy sobie takie, które są dużo poniżej naszego potencjału (jestem tyle a tyle wart, więc tyle mogę osiągnąć; czyli mniej, niż to naprawdę możliwe). A przecież żeby osiągnąć jakiś cel, trzeba go sobie najpierw postawić! Żeby zrealizować marzenie, trzeba je najpierw mieć! I nie chce być inaczej. I nie będzie.

Niskie poczucie własnej wartości

Oczywiście każdy z nas ma jakieś poczucie własnej wartości. Nie jest one w żaden sposób obiektywnie mierzalne. Albo czujesz, że coś możesz, albo tego nie czujesz. Jeśli nie czujesz, to nie znaczy, że nie możesz. To jedynie znaczy, że tak czujesz. Przez lata czułem, że nie mam o czym napisać książki. Albo kilka innych rzeczy. Już tego nie czuję, a książka jest. Bloga też piszę. Lepiej, gorzej, ale moje poczucie własnej wartości mi na to pozwala.

Niskie poczucie własnej wartości powstaje na ogół w dzieciństwie, ale bywa, że również później (pod wpływem negatywnych doświadczeń, w tym źle interpretowanych, a rozwijających nas zjawisk typu Kensho). Bardzo często przejawia się ono w odczuciu, że „nie jestem wystarczający”. Wystarczająco „właściwy”. Że jestem jakiś tego. „Niedorobiony”. „Niesłuszny”. Że Bóg mnie wyróżnił, traktując mnie gorzej. Swoją drogą: jest w tym sprzeczność: jak można być jednocześnie „wyróżnionym” i „potraktowanym gorzej” przez Boga? Na szczęście to tylko poczucie.

Jestem wystarczająco dobry?

Czy nad poczuciem własnej wartości można pracować? Ależ oczywiście! Nawet więcej: trzeba. I nie ma to nic wspólnego z narcyzmem czy jakąkolwiek formą „bufonady” (bo te świadczą raczej o niskim poczuciu swej wartości). Jest na to wiele metod. Moja ulubiona? Uważne rozejrzenie się wokół siebie. I zobaczenie, że każdy (tak, każdy) ma jakieś poczucie własnej wartości. Na ogół zaniżone.

Ale są też inne sposoby. Marisa Peer, znakomita angielska terapeutka, pracująca między innymi z największymi gwiazdami popkultury (tak, oni też cierpią na tę „chorobę”), twierdzi, że niskie poczucie własnej wartości to chyba największa zaraza ludzkości (a pewnie ma rację) i ma na to dosyć prostą radę, którą proponuje stosować wszystkim swym „pacjentom”. Radzi Ona powtarzać sobie jak najczęściej: „Jestem wystarczająco dobry” (ang. „I am enough”). Napisać to sobie na lustrze. Powiesić na lodówce. Wytatuować. Powtarzać i powtarzać. Aż się w to uwierzy. Bo umysł (podświadomy) zaakceptuje wszystko, w co sami uwierzymy. A co się wtedy może wydarzyć? O tym pisał choćby Dr Maltz. Można to nazwać szczęściem, można cudami. Tak czy tak: to działa! Zupełnie jak w „Seksmisji”. I można w to wierzyć, lub nie. Podobnie jak w siebie.

Jestem wystarczająco dobry! I am enough!

Marisa Peer

Następnym razem będzie nieco lżej. Obiecuję. Tym razem o Zasadach Bycia Człowiekiem. I myśl co chcesz.

YOLO!

Tomek Kania

PS. Dołączam dwa filmy. Obydwa po angielsku, niestety. W pierwszym można posłuchać „podsumowania” tego, o czym pisze Dr. Maltz. Oczywiście to tylko podsumowanie. Proponuję przeczytać książkę, choć jest ona bardzo trudna do kupienia w języku polskim. Drugi film (dosyć długi) to Marisa Peer ze swym przesłaniem: „I am enough!”